Blog

Case study

Czy twój produkt może być zbyt popularny?

Bohaterem dzisiejszego wpisu jest znak towarowy. To kolejny materiał w tym temacie. Z poprzednim możecie zapoznać się tutaj. Za tło do dzisiejszych rozważań weźmy głośną kilka lat temu akcję spółki Procter and Gamble (P&G), której pełnomocnicy wysyłali do wydawców słowników języka polskiego wezwania do zmiany treści definicji odnoszących się do pampersów.

Jak wynikało z treści pism, spółce nie podobała się zarówno definicja, jak i sposób zapisu słowa pampers. Pełnomocnicy P&G pisali: „Pragniemy wskazać, iż ‘PAMPERS’ nie jest oznaczeniem opisującym produkt, lecz zarejestrowanym znakiem towarowym należącym do P&G, i używanie go jako określenia rodzajowego dla pieluch jednorazowych może spowodować poważny uszczerbek dla interesów P&G, przyczyniając się do utraty praw wyłącznych do tego znaku towarowego”.

Jednocześnie pełnomocnicy spółki P&G wnosili o umieszczenie w słownikach informacji, że „Pampers” jest znakiem towarowym P&G; oraz wzywali do zaprzestania wykorzystywania w słownikach znaku „pampers” w sposób opisowy/rodzajowy – czyli wskazujący na to, że pampers stanowi ogólne, potoczone określenie pieluchy jednorazowej.

Czy wiecie, o co tutaj chodziło?

Degeneracja znaku towarowego

Niektórymi pojęciami posługujemy się zupełnie automatycznie, nie zdając sobie sprawy, że kiedyś stanowiły one nazwę marki. Słowa takie weszły do słownika potocznego jako określenie całego zbioru podobnych do siebie produktów. Na „jednorazowe środki higieniczne dla dzieci” potocznie mówi się „pampersy”, a jeszcze 15 lat temu wszystkie sportowe buty były „adidasami”. Mało kto pamięta, że „krówki” czy „irysy” były kiedyś określeniami unikatowymi i fantazyjnymi. To cena popularności tych produktów, która dla ich producenta może być bardzo wysoka.

Jakie są minusy stworzenia produktu tak innowacyjnego i popularnego?

Jednym z minusów z całą pewnością jest rozwodnienie znaku towarowego czy też jego degradacja. Jak pisałyśmy w poprzednim wpisie, aby uzyskać prawną ochronę naszego znaku towarowego (czyli mówiąc prościej oznaczenia naszej firmy takiego jak logo, logotyp czy sama nazwa), musi on posiadać dostateczną zdolność odróżniającą. Jednym z kryteriów oceny jest, czy to oznaczenie nie weszło do języka potocznego i nie jest już określeniem dla całego zbioru produktów. Takie nazwy nie mogą być bowiem monopolizowane. Trudno się temu dziwić, jest dla nas oczywiste, że prawo używania określenia takiego jak „zapałki” czy „komputer” nie powinno być przyznane tylko jednemu podmiotowi.

Co jednak w sytuacji, w której wymyślone przez nas oznaczenie, na które przyznano nam ochronę, najpierw było oryginalne, a potem wchodzi do języka potocznego? Jest to problem wbrew pozorom bardzo poważny. Świadczy o tym chociażby już wieloletni spór Poczty Polskiej z Inpostem.

Paczkomaty a Poczta Polska

Niechęć pomiędzy tymi dwoma podmiotami wydaje się być wręcz namacalna, a szczególnie od chwili, kiedy w 2013 roku. InPost i Polska Grupa Pocztowa wygrały przetarg na obsługę sądów i prokuratur. Instytucje te przez lata były obsługiwane przez Pocztę Polską.

Do tego dochodzi jeszcze spór o paczkomaty. Te maszyny do wydawania i nadawania przesyłek zostały wymyślone przez InPost. Nie opatentowano samego systemu wydawania paczek czy budowy maszyn podobnych do paczkomatów. Każdy inny podmiot ma wolną rękę, jeśli chodzi o tworzenie podobnej infrastruktury. Natomiast sama nazwa „Paczkomat” jest chroniony jak znak towarowy.

Po co więc walczyć o prawo do korzystania z cudzego znaku towarowego, zamiast po prostu stworzyć własne maszyny? Korzyści, które z tego płyną to na przykład renoma. Nazwa „paczkomaty” jest nie tylko prosta do zapamiętania. Dodatkowo dość dobrze kojarzy się użytkownikom ze sprawnym i wygodnym systemem odbierania przesyłek. Nic dziwnego, że konkurencja chciałaby popłynąć na tej fali popularności, zamiast tworzyć własne słowo na określenie oferowanej przez siebie usługi.

Dalej idą korzyści płynące z istniejącej już popularności danej usługi. W końcu taką nową nazwę należałoby następnie rozreklamować. Po to, aby klienci mogli dowiedzieć się na czym ta nowa, obcobrzmiąca usługa w ogóle polega.

Do tego warto pamiętać, że nazwa taka powinna różnić się, w dość znaczący sposób, od podlegającego ochronie oznaczenia „Paczkomaty”. Ochrona rozciąga się również na słowa podobne do „Paczkomatu”. Prawo chroni właściciela znaku również przed pojawieniem się na rynku swojsko brzmiących imitacji, takich jak np. „pocztomat”.

Jak zakończył się spór Poczta Polska vs. Inpost

Poczta Polska skierowała do Urzędu Patentowego wniosek o unieważnienie znaku towarowego „Paczkomat”. Prawdopodobnie uzasadniała go właśnie tym, że Paczkomaty stanowią obecnie element języka potocznego. Gdyby tak było, nie mogą być chronione jako znak towarowy.

Spór skończył się porażką Poczty. 21 czerwca 2016 r. Kolegium Orzekające przy Urzędzie Patentowym nie przychyliło się do jej argumentacji i oddaliło wniosek o unieważnienie ochrony. Sama Poczta Polska ruszyła z montażem własnych automatów pocztowych w połowie 2019 r. i z doniesień wynika, że będą one firmowane nazwą istniejącej już usługi: „Odbiór w Punkcie”.

Spór ten był na pewno ważnym sygnałem dla całego polskiego rynku. Mniej więcej w tym samym czasie, do wydawców wpłynęły pierwsze wnioski o zmianę wpisów w słownikach. Co ciekawe, zgodnie z prawem europejskim, właściciele znaków towarowych mają prawo żądać dostosowania treści wydawnictw naukowych tak, aby informacje w nich zawarte odzwierciedlały przysługujące im prawa. Przepisy unijne zostały nawet w tym roku zaimplementowane do polskiego porządku (por. obecnie brzmienie art. 296 ust 1 (3) p.w.p.). Z aktualnych przepisów wynika, że jeżeli znak towarowy zamieszczony (reprodukowany) w słowniku, encyklopedii lub w podobnym zbiorze informacji w formie drukowanej lub elektronicznej stwarza wrażenie, że stanowi nazwę rodzajową towaru, wydawca zapewnia – na żądanie uprawnionego z prawa ochronnego na znak towarowy – aby takiemu zamieszczeniu towarzyszyło wskazanie, że jest to zarejestrowany znak towarowy.

Jednocześnie nie oznacza to wcale, że właściciel znaku towarowego ma prawo żądać, aby ze słownika zostały usunięte wpisy wspominające o rodzajowym (potocznym) rozumieniu słowa stanowiącego znak towarowy. Słowniki mają w końcu prezentować całokształt języka, a nie jedynie wybrane jego aspekty.

Czy mogę korzystać z nazwy, która weszła do języka potocznego?

O czym należy zatem pamiętać? Ano, że raz przyznana ochrona nie musi trwać wiecznie i każda nawet najbardziej fantazyjna marka może wejść do języka potocznego. Na pewno można już teraz przyglądać się temu, co w przeciągu najbliższych kilkudziesięciu lat będzie działo się ze słowami „Google” i „googlować”. To ostatnie już teraz wykorzystywane jest jako synonim wyszukiwania. Wbrew pozorom, problem z rozwodnieniem marki wcale nie dotyczy tylko i wyłącznie dużych podmiotów. Otwarte rynki oraz internetowa sprzedaż i reklama niosą pewne ryzyka. Na przykład, że konkurencja bardzo szybko zaleje klientów produktami podobnymi do naszych, i to o tej samej nazwie. Lawinowe imitowane naszej marki może doprowadzić do tego, że w przeciągu kilku miesięcy bezpowrotnie utracimy szansę na uzyskanie ochrony. Te kilka miesięcy to czas, który często dzieli stworzenie produktu i złożenie wniosku o jego ochronę.

Nie polegajcie  na informacjach ze słowika ani z mowy potocznej. Tak długo jak znak towarowy jest chroniony nie możecie używać go we własnej działalności gospodarczej, do oznaczania towarów i usług, na które monopol posiada właściciel tego znaku. Co podlega ochronie można sprawdzić np. w bazach danych Urzędu Patentowego. 

 

 

Autorka wpisu: Justyna Dzik - Wykrętowicz
Kategoria: Case study
Tagi: degeneracja znaku towarowego logotyp oznaczenie przedsiębiorstwa Urząd Patentowy zdolność odróżniająca znak towarowy